Moja historia powołania kształtowała się od najmłodszych lat, chociaż ja nie zdawałam sobie z tego sprawy. Mieszkałam w trzypokoleniowej rodzinie: babcia z dziadkiem, moi rodzice i nas z rodzeństwem pięcioro dzieci (dwóch braci i dwie siostry – ja jestem najmłodsza). Wychowałam się w pobożnej, katolickiej rodzinie. Mama dbała o to, byśmy się modlili, rano indywidualnie, ale głośno, by mama słyszała, a wieczorem całą rodziną klękaliśmy do wspólnej modlitwy. Była to długa modlitwa, bo: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Wierzę w Boga, 10 przykazań Bożych, przykazanie miłości Boga i bliźniego, Aniele Boży, uwielbienie Boga i Matki najświętszej i zakończenie znakiem krzyża oraz 10 różańca za rodzinę. W niedzielę i święta, jak nie było autobusu, chodziliśmy pieszo do kościoła przez pola i las, niezależnie od pogody. Nikt nie mówił, ze nie pójdzie, bo się nie chce, albo, że jest za daleko (bo ok. 3km w jedną stronę).

Po tym przydługim wstępie, chcę wprowadzić Cię w moją codzienność i ważniejsze wydarzenia
z mojego życia. Pamiętam z dzieciństwa, jak mama śpiewała mi piosenkę:

„ Kazała mi moja mama czarną suknię szyć, a ja sobie nie myślałam zakonnicą być. Tam w klasztorze twarde łoże, trzeba rano wstać, A ja młoda, jak jagoda, lubię długo spać”.

Mama przypomniała mi tę piosenkę, jak szłam do zakonu, potwierdzając to, co jest w piosence mówiąc:
„ Dziecko, jak ty dasz radę, tam trzeba rano wstawać, a ty lubisz spać tak długo”. A ja na to: „ Jak Pan Jezus dał powołanie, to da też siły i łaskę”. Sięgając pamięcią wstecz, w wieku 7 lat topiłam się w rzece i w tej tragicznej sytuacji prosiłam Matkę Bożą, by mnie uratowała, a gdy mnie uratuje, to ja pójdę do zakonu. Czas płynął, ja dorastałam, lubiłam śpiewać, tańczyć. Ja, moja starsza siostra i koleżanka młodsza ode mnie, chodziłyśmy razem na zabawy taneczne – wszędzie było nas pełno. Nie było zabawy, żeby nas na niej nie było. Obracałyśmy się w towarzystwie młodzieży, często odwiedzali mnie koleżanki i koledzy. Dorastałam
i nie pamiętałam o obietnicy złożonej Matce Bożej. Chciałam założyć rodzinę: mieć męża, dzieci, dom. Szukałam takiego chłopaka, który będzie pobożny i rozmodlony, z którym w przyszłości będę wspólnie prowadziła nasze dzieci do kościoła. W czasie wakacji chodziłam z moją siostrą i koleżanką na piesze pielgrzymki do Częstochowy, co bardzo umacniało moją wiarę. Będą na jasnej Górze zobaczyłam siostrę zakonną. Tak bardzo spodobał mi się jej strój zakonny, że zmieniłam kierunek i szłam za nią, aż zniknęła mi przy kościele Św. Krzyża. Później okazało się, że to była siostra Serafitka. Od młodych lat miałam kontakt
z siostrami Serafitkami. Moja kuzynka wstąpiła do tego Zgromadzenia. Odwiedzając nas podczas urlopu opowiadała o życiu zakonnym i proponowała rekolekcje dla dziewcząt organizowane w Przemyślu, ale ja wtedy jeszcze nie myślałam o życiu zakonnym. Nie zawsze nasze drogi są drogami Bożymi, a nasze myśli, myślami Bożymi. Czas upływał, skończyłam szkołę, podjęłam pracę i jedna pielgrzymka zorganizowana
z mojej parafii do Gietrzwałdu, Św. Lipki i Warszawy zmieniła całe moje dotychczasowe życie. Będąc
w Warszawie na Starówce szliśmy zwiedzać katedrę i kościół Jezuitów z cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej. Na deptaku ktoś grał na akordeonie sentymentalne melodie. Był już mrok, świeciły latarnie, ludzie spacerowali, rozmawiali, śmiali się. W tle tego wieczornego życia warszawiaków, na murze kościoła dostrzegłam gazetkę powołaniową: Jezusa zarzucającego sieci na połów i słowa „Pójdź za mną”. Poczułam, że Pan Jezus mówi te słowa do mnie i że muszę je zrealizować od zaraz. Przychodziły mi myśli, jak Pan Jezus powoływał uczniów, a oni zostawiali wszystko i szli za nim. I ja czułam, że mam zrobić to samo. Nie chciałam już wracać do domu, tylko iść pod wskazany adres sióstr, który widniał na gazetce. Nie pomagały żadne argumenty mojej siostry, ani koleżanki, że jak znajdę te siostry, nie znając Warszawy, a zbliża się noc, że przecież nie przyjmą mnie tak od razu. Jedynie zaważyło to, że pracowałam i musiałam wrócić, by rozwiązać umowę o pracę. Pan mnie powoływał, a ja od razu chciałam odpowiedzieć na Jego wezwanie. Nasuwały mi się cytaty z Ewangelii: „Kto przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do Królestwa niebieskiego”. Ja tak jak św. Jan zapamiętałam godzinę i datę swojego powołania, było to: 30 października około godziny 17.00. Po powrocie do domu moje życie zmieniło się zupełnie. Przestałam chodzić na zabawy, interesować się chłopakami. Starałam się w miarę możliwości codziennie uczestniczyć we Mszy Świętej. Wszystkie trzy nawiązałyśmy bliższy kontakt z siostrami Serafitkami, chociaż w mojej rodzinnej parafii są siostry Benedyktynki Misjonarki. Jeszcze w tym roku w grudniu pojechałyśmy na rekolekcje do Przemyśla
i wtedy zgłosiłam się do Zgromadzenia, prosząc o przyjęcie. Ale roztropna siostra prowincjalna mnie nie przyjęła, twierdząc, że za szybko działam, a Boże młyny mielą powoli. I jeżeli mam powołanie, to mi nie minie, a przez ten rok bardziej się utwierdzę i przygotuję, a po wakacjach mogę się zgłosić i tak też się stało. Moja koleżanka skończyła szkołę i razem wstąpiłyśmy do naszego zgromadzenia, a moja siostra 5 miesięcy później wstąpiła do zakonu klauzurowego Sióstr Benedyktynek Sakramentek od Wieczystej Adoracji. Po naszym odejściu było wielkie poruszenie w okolicy i wśród znajomych. Bo to niemożliwe, by wszystkie trzy miały powołanie i tylko czekali, która pierwsza z nas wróci. Ale nie wróciła żadna i dzięki Bogu w tym roku będzie 37 lat od wstąpienia i wszystkie trwamy. Codziennie dziękuję Bogu za dar niezasłużonego powołania i proszę o wierność i wytrwanie do końca. Pan powołuje jak chce i kiedy chce. Jeśli wzbudzi się w Tobie pragnienie służenia Bogu, nie odmawiaj, daj się porwać Panu, On jest z Tobą, jest blisko.

                                    s. Nikodema Różańska

IMG 20250129 WA0005