CZAS NA ŚWIADECTWO
Przyglądając się historii mojego zakonnego powołania mogę dziś powiedzieć, że łaska tego daru została wpisana w moje serce od początku życia. Stopniowo wzrastało moje odkrywanie i pragnienie całkowitego oddania się Bogu.
Mam w pamięci dziecięce odczucia tęsknoty, takie iskierki doświadczenia dotykania tajemnicy łaski wybrania przez Pana. Bardzo lubiłam przebywać w pokoju, gdzie w naszym domu znajdował się niewielki zbiór książek, przeważnie żywotów Świętych. Przeglądałam je z zaciekawieniem, jednocześnie przeczuwając zawarte w nich sacrum. Żywot św. Tereni od Dzieciątka Jezus ubogacony był w rysunki. Dwa z pośród nich zatrzymywały mnie najbardziej. Jeden ukazywał śliczne, pełne loków włosy Tereni, które na początku życia w Karmelu zostały Jej obcięte. Patrząc na nie odkrywałam, że dla Boga można oddać wszystko i Jemu się tylko podobać. Drugi rysunek ukazywał niebo pełne gwiazd, które pewnej nocy ułożyły się dla Tereni w literę „T”, dając Jej w dzieciństwie proroczą radość, że Jej imię  wpisane jest w Niebo i że Ona będzie Świętą. Kiedy więc ja szłam z rodzicami drogą pośród zmroku, a na niebie były rozsiane, mrugające do mnie gwiazdy, idąc między rodzicami chwytałam ich za ręce, a czując się bezpiecznie, podnosiłam wysoko głowę szukając na niebie utkanej przez gwiazdy litery „E”, jak moje imię Ewusia. Budziło się we mnie pragnienie świętości, życia dla Nieba. 
Wzrastając w głęboko wierzącej rodzinie, od wczesnego dzieciństwa uczęszczałam do kościoła na Mszę św. i Nabożeństwa, nie tylko w mojej parafii w Gilowicach k/ Żywca, ale także do pobliskiego Sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej – dziś Bazyliki Mniejszej, gdzie posługują Ojcowie Franciszkanie Konwentualni. Ojcowie byli dla mnie wzorem franciszkańskiego życia dla Boga. Radość ducha, uśmiech na twarzy, służba ludziom, habit, biały pasek mówiły mi o wybranych przez nich wartościach. Przede wszystkim wspólnota zakonna, jak i franciszkańskie zwyczaje, szopki, śpiewy, odpusty przybliżały mnie do św. Franciszka, którego do dziś kocham najbardziej ze wszystkich Świętych – oczywiście po Maryi i św. Józefie. Otwierały mi drzwi do duchowości Biedaczyny z Asyżu, która z czasem stawała się coraz bardziej tożsama z tym, co stanowiło moją osobistą duchowość. Wtedy również zrodziło się we mnie pragnienie powołania pustelniczego, które do dziś, przeżywane duchowo, jest dla mnie żywą inspiracją do przebywania z Bogiem w „izdebce” mojego serca. Również moja Mama miała zwyczaj opowiadania nam historii Świętych, a najbardziej św. Franciszka, św. Antoniego, św. Brata Alberta, św. Maksymiliana, Anieli Salawy oraz pierwszych Męczenników Kościoła. Pewnego razu, tak przejęłam się opowieścią o cudach św. Antoniego, że sama poszłam nad staw i z wielkim zapałem głosiłam kazanie do ryb. Było mi bardzo przykro, że oni jedna z nich nie wynurzyła głowy z wody, by słuchać moich płomiennych słów. Z kolei mój Tata dawał mi swoje świadectwo wiary poprzez codzienną wierność modlitwie. Dość często wieczorem modliliśmy się wspólnie, ale zawsze, czy była taka modlitwa, czy nie, Tata klękał w pokoju przed obrazem Najświętszego Serca Pana Jezusa i długo się modlił.
Takich i tym podobnych zwiastunów mojego życia dla Królestwa Bożego było bardzo dużo, te kilka przytoczonych migawek niech wystarczy. Wszystkie one wplecione były w moje ukochanie modlitwy, tak rodzinnej, liturgicznej, jak i w samotności, na łonie przyrody, w pochłaniającym mnie zadziwieniu Tajemnicą Boga. To On wsiał ziarno powołania zakonnego w moją duszę i ująwszy mnie za rękę, czule prowadził w głąb swojego Serca. Szedł ze mną ścieżkami mojego wzrastania w człowieczeństwie, tak dziecięcej fantazji i wrażliwości, prostej refleksji, jak i poszukiwania dojrzałych odpowiedzi. 
Wielkim przeżyciem było dla mnie podjęcie powołania kapłańskiego przez mojego rodzonego Brata Janka. Jestem od niego dużo młodsza, więc już jako mała dziewczynka, a potem dorastająca dziewczyna, miałam okazję z bliska przyglądać się życiu Bożego Kapłana. Był i jest dla mnie wzorem pobożności, gorliwości i wierności Mistrzowi. Wspierał mnie przy rozeznawaniu mojego powołania, a dziś w jego realizacji.
Do siedemnastego roku życia czułam w sobie głęboką tęsknotę za Bogiem, przeczucie piękna bycia tylko dla Niego, ale do tej pory nie nazywałam tego wprost. Momentem zwerbalizowania mojego wewnętrznego świata była śmierć mojego Taty. Modląc się sama późnym wieczorem w pokoju przy leżącym w trumnie Tacie, nagle, ku  mojemu zdziwieniu, zaczęłam głośno prosić go o to, by w Niebie wyprosił mi łaskę powołania zakonnego. I ta modlitwa zapadła mi w serce jako znak wyraźnie odczytanej Woli Bożej. Po upływie roku przeżywania takiej pewności, niespodziewanie rozbudziło się we mnie miłosne zauroczenie poznanym chłopakiem. Odczuwałam, jakby powołanie do życia w małżeństwie brało górę w moim sercu. Po około dwóch lata przygody młodzieńczej miłości, snucia planów na przyszłość i towarzyszącej mi jasności takiego wyboru, zaczęła się we mnie dziwna walka o wierność wcześniej wybranym wartościom. Chyba było to jakoś odczuwalne na zewnątrz, bo dość szybko doszło między nami do rozstania. 
W ten bolesny dla mnie czas wkroczył Chrystus. W Wielkim Tygodniu wyjechałam do Kalwarii Zebrzydowskiej, by poprzez udział w przeżywanych tam Misteriach uczestniczyć w Tajemnicy Pasji Odkupiciela. Do dziś pamiętam moją drogę za umęczonym Panem. Zimno, deszcz ze śniegiem, błoto, ogromny tłum przeciskających się ludzi i ja ze swoim poszarpanym sercem. Właśnie tam, idąc w ślad za Chrystusem na górę Kalwarię, doświadczyłam Jego dotknięcia łaską. Uczynił to, jak zawsze, bardzo czule i delikatnie. Z każdym krokiem stawianym na Dróżkach wzrastała we mnie ufność, pewność i odwaga. Poczułam się Jego własnością, pociągana miłością oblubieńczą. Wróciłam do domu wyciszona, z określonym planem na przyszłości.
Po zdaniu matury, dnia 13 września 1982 r., we wspomnienie objawień fatimskich, zgłosiłam się na furtę do klasztoru w Oświęcimiu. W następnym dniu, 14 września, w święto Podwyższenia Krzyża zostałam przyjęta jako postulantka do Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej – Sióstr Serafitek. Była to moja odpowiedź na zadziwiającą, darmo mi daną łaskę powołania do wyłącznej przynależności do Boga. Charyzmat naszego Zgromadzenia wprowadził mnie w serce duchowości Matki Bożej Bolesnej i św. Franciszka. Od tamtej pory, po dzień dzisiejszy, trwam w dziękczynieniu, że pomimo moich grzechów, ludzkiej przewrotności i małoduszności, wybrał mnie Pan, obdarzył łaską powołania i wciąż mnie prowadzi. Mam w sobie radość, której źródłem jest przymierze miłości zawarte między Bogiem w Trójcy Świętej Jedynym, a mną, Jego stworzeniem, dzieckiem, oblubienicą, poprzez śluby zakonne: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Żyjąc w klasztorze od 41 lat, służąc Bogu i ludziom, pragnę do końca mojego życia powtarzać za naszą Założycielką, Bł. Matką Małgorzatą Łucją Szewczyk: NIECH ZA TO WSZYSTKO BÓG BĘDZIE BŁOGOSŁAWIONY I UWIELBIONY!!!     s. Maksymiliana