„Uciekałam aż wreszcie dałam się uwieść Miłości.” – s. Emanuela CMBB
Pewnego pięknego dnia przeszło 30 lat temu Jezus przechadzał się przez Cięcinę… by zapukać do drzwi mojego domu rodzinnego i powiedzieć: Pójdź za mną. Nie pytał mnie jak żyłam do tej pory, co robiłam, jakim byłam człowiekiem. Powołał mnie grzeszną z moimi słabościami i wadami. Oczywiście nie tak od razu zdecydowałam się Mu otworzyć drzwi…. pukał wiele razy - a ja wciąż uciekałam aż wreszcie dałam się uwieść Miłości.
Trudno jest pisać o swoim powołaniu, wszak jest to niesamowita Boża TAJEMNICA.
W moim życiu było kilka przełomowych momentów, kiedy to szczególnie mocno odczuwałam, że Pan mnie wzywa i pyta – jak długo jeszcze będziesz uciekać? Wciąż jednak szukałam jakiegoś potwierdzenia.
By zagłuszyć w sobie głos powołania jeździłam na koncerty rokowe. Liczyłam na to, że ostra głośna muzyka sprawi, że nie będę wciąż słyszeć Jego głosu, a może nawet całkiem go wyeliminuje? W czasie jednego z koncertów w Katowickim Spodku podczas zabawy dostałam butelką w głowę, którą rzucił pijany mężczyzna. Kiedy usiadłam pod sceną przyszła refleksja: Boże, co ja tu robię? To nie są moje klimaty. W tym samym czasie w parafialnym kościele było czuwanie młodzieży przed Zesłaniem Ducha Świętego. Nie informując kolegów i koleżanek, z którymi byłam na imprezie postanowiłam wsiąść w pierwszy autobus i nocą sama wrócić do Cięciny. Skierowałam swoje kroki do kościoła, gdzie jeszcze trwała modlitwa. Dziś wiem, ze to Pan mnie tam zaprowadził. W tym momencie, kiedy weszłam do kościoła ksiądz stanął na środku i zaprosił młodzież by podchodziła. Pytał każdego: O co prosisz Ducha Świętego? Nakładał ręce na głowie i modlił się. Temu wszystkiemu towarzyszył śpiew kanonów. Podeszłam z marszu – padłam na kolana i wypowiedziałam bez zastanowienia słowa: „Pragnę by Duch Święty pomógł mi odnaleźć drogę, na której pragnie mnie widzieć Jezus”. Moje łzy beznadziei, zagubienia, przerodziły się w łzy szczęścia. Pan dał mi mocno odczuć swoją obecność i wiedziałam, że dłużej nie dam rady uciekać przed powołaniem.
Drugim miejscem szczególnego odkrywania życiowego powołania były góry. Szczególnie piesze wędrówki w Tatrach, były miejscem moich ucieczek, by podczas nich szukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Przed rozpoczęciem egzaminów maturalnych, kiedy to wszyscy się uczyli, ja pojechałam w Tatry. Siedząc pod krzyżem na Giewoncie zadawałam Panu to samo pytanie: „Co mam robić jak zdam maturę?”. Odpowiedź była zawsze ta sama: „Pójdź za mną!”.
Kolejnym przełomowym momentem, był wyjazd do Paryża na europejskie spotkanie młodzieży organizowane przez wspólnotę z Taize. Właśnie tam, w namiocie modlitwy, podczas adoracji krzyża odczułam zaproszenie Jezusa do pójścia za Nim.
Swoje powołanie odkrywałam też podczas koloni letnich i zimowisk dla dzieci z rodzin patologicznych, organizowanych przez krakowski odział Caritas, gdzie jeździłam, jako wolontariuszka. Tam poznałam bliżej siostry zakonne i tam zafascynował mnie ich sposób życia. Postanowiłam, - też tak chcę, chcę tak jak te siostry poświecić się bez reszty dla Jezusa. Znałam tylko Siostry Służebniczki Dębickie i do tego zgromadzenia postanowiłam wstąpić. Decyzja podjęta. Jednak w drodze na Jasną Górę podczas pieszej pielgrzymki usłyszałam o świętym Franciszku z Asyżu, można powiedzieć: spotkałam go i on mnie zafascynował. Było to podczas noclegu w Hałcnowie u Sióstr Serafitek. Zachwyciła mnie prostota sióstr, gościnność i prawdziwa franciszkańska radość, która z nich promieniowała. Podczas nocnej modlitwy w kaplicy zdecydowałam, że to będzie ten zakon. Moja świeża jeszcze decyzja utwierdziła się w momencie, gdy koleżanka zwierzyła mi się, że także pragnie być Serafitką. Nie miałam już wątpliwości. I tak zaczęła się moja historia na drodze franciszkańskiego powołania, którą piszę już 30 lat…
Szczególnym miejscem gdzie dojrzewałam do tej decyzji była moja Rodzina i parafia. To Rodzicom i Dziadkom zawdzięczam najwięcej. To oni dawali mi przykład, byli i są dla mnie nadal ogromnym wsparciem.
W Zgromadzeniu Córek Matki Bożej Bolesnej - Serafitek pełniłam posługę najpierw wśród chorych w Zakładzie Opiekuńczo leczniczym w Oświęcimiu, następnie w Domu Pomocy Społecznej dla dzieci w Białce Tatrzańskiej, w przedszkolu w Hałcnowie a kolejne lata, aż do tej pory, to katechizacja w przedszkolach, szkołach gimnazjalnych, podstawowych a teraz w szkole średniej. Przygotowywałam młodzież do Sakramentu Bierzmowania, dzieci do I Komunii Świętej. Przy parafiach gdzie pracowałam prowadziłam różne grupy młodzieżowe: Oaza, Młodzież Franciszkańska, Szkolne Koła Caritas , kręgi biblijne, schole dziecięce, dzieci Maryi, koła misyjne, Dzieci Maryi. Sama dorastałam w Oazie potem w KSM - i dlatego wiem, jak ważna dla młodego człowieka jest przynależność do jakiejś grupy. Zawsze gdzie pracuję zachęcam młodzież i dzieci by szukały swojego miejsca w Kościele.
To, co napiszę na końcu nie jest pychą, jest raczej uwielbieniem Boga za dary, jakie złożył w moje ręce. Wierzę i jestem głęboko przekonana, ze Bóg ze swoim miłosierdziem poprzez moje powołanie dotarł do wielu młodych serc i dociera nadal. Wystarczy dać Mu się pociągnąć a On sam będzie działał.
Z franciszkańskim pozdrowieniem: Pokój i Dobro! s. Emanuela Pawlus - Serafitka
Bardzo lubię słuchać historii związanych z rozpoznawaniem powołania, historii odkrywania osobistej misji, swojego miejsca w Kościele. Każda taka historia ukazuje piękno, delikatność i niesamowitą pomysłowość Boga, który wykorzystuje najprzeróżniejsze sposoby, by mówić do naszych serc.
Jak Bóg mówił do mojego serca? Zazwyczaj po cichu 😊 Ale na tyle wyraźnie, że od kiedy sięgam pamięcią, zawsze miałam pewność, że On JEST. Mówił przez moich rodziców i dziadków, przez przyrodę, która mnie otaczała, mówił przez ludzi, których spotykałam w szkole, na studiach, w pracy, mówił poprzez Psalmy, którymi lubiłam się modlić, mówił przede wszystkim swoją cichą, nieustającą obecnością w kościele.
Przez długi czas nie myślałam o życiu zakonnym na poważnie, nie uważałam go za drogę właściwą dla mnie. Choć zawsze w pewien sposób mnie fascynowało, bo zawierało w sobie jakąś trudną do określenia tajemnicę. W pierwszych klasach szkoły podstawowej moją katechetką była Siostra Zmartwychwstanka. Pozostawiła ona w mojej pamięci bardzo pozytywny obraz siostry zakonnej. Była osobą wesołą, otwartą, pełną energii. Miałam wrażenie, że cała szkoła ją lubi. Przez długi czas nie brałam jednak w ogóle pod uwagę możliwości wstąpienia do klasztoru. Miałam inne plany – chciałam być nauczycielką, założyć rodzinę i mieć czworo dzieci. Poniekąd plany te spełniły się – zostałam nauczycielką, mam dużą rodzinę zakonną i całkiem sporą gromadkę dzieci w przedszkolu 😊
Pragnienie życia w bliższej relacji z Bogiem pojawiło się w moim sercu, gdy byłam na studiach. Wynikało to zapewne z ożywieniem mojej wiary, gdy związałam się na jakiś czas ze Wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym Miasto na Górze w Bielsku-Białej. Zachwycała mnie spontaniczność modlitwy tej wspólnoty, zawsze pięknie przygotowana Liturgia, profesjonalizm wygłaszanych konferencji, troska o pogłębianie wiedzy religijnej. Chyba właśnie wtedy poczułam, jak piękne jest życie, jeśli na serio zaprosi się do niego Jezusa. Zaczęłam szukać sposobu, w jaki mogłabym Mu odpowiedzieć na Jego miłość. Dużo wówczas czytałam: „Dzienniczek” św. Faustyny, „Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis. Odkrywałam, że bliska relacja z Jezusem nadaje sens wszystkiemu i pozwala cieszyć się każdym dniem. Gdy widziałam gdzieś w pobliżu siostrę zakonną, czułam w sercu jakąś tęsknotę i coraz częściej uświadamiałam sobie, że ja też tak pragnę żyć. Nie miałam jednak pewności, czy nie jest to tylko mój wymysł. Wątpliwości było mnóstwo, dlatego prosiłam Boga o znak. A raczej o znaki, bo żaden (w moim mniemaniu) nie dawał 100 % pewności.
W tym miejscu chcę wspomnieć o jednej sytuacji, która zaważyła na tym, że wybrałam Siostry Serafitki, choć ich wcześniej w ogóle nie znałam i chyba nawet o nich nie słyszałam. Niedaleko mojej rodzinnej miejscowości znajduje się klasztor Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji. Gdy bywałam w pobliżu, zazwyczaj wstępowałam tam na modlitwę. Pewnego razu usłyszałam, jak siostra prowadząca różaniec wymienia intencje. Między innymi siostry modliły się za zakony serafickie. Do dziś pamiętam, jak mocno zaintrygowało mnie to sformułowanie, którego do końca nie rozumiałam. Czułam, że pod tą nazwą może kryć się odpowiedź na moje pytanie, które stawiałam Bogu: Jeśli chcesz, żebym była siostrą zakonną, to w jakim zgromadzeniu? Jest ich przecież tak dużo. Próbowałam wcześniej znaleźć coś dla siebie szukając informacji na stronie internetowej zakony.pl. Okazało się jednak, że tylko na literę A jest tak wiele zgromadzeń (albertynki, antoninki, adoratorki itd.), iż taki ogrom informacji jeszcze bardziej utrudniał mi rozeznanie. Dlatego gdy usłyszałam, jak Siostry Klaryski modlą się za, tajemniczo brzmiące dla mnie wówczas, zakony serafickie, postanowiłam od razu sprawdzić w Internecie, co kryje się pod tą nazwą. Czułam w sercu, że to będzie TO! I dlatego, gdy wpisywałam hasło w wyszukiwarkę, bałam się, co zobaczę. Może siostry w jakichś dziwnych habitach? Może mniszki klauzurowe? Jako odpowiedź na moje pytanie o zakony serafickie wyszukiwarka podała wiele stron, spośród których pierwszą była strona serafitki.pl. I to było jak prawdziwe olśnienie! Wszystko mi się na tej stronie podobało: uśmiechnięte buzie sióstr na zdjęciach, informacje o duchowości franciszkańskiej, o posłudze wśród dzieci i niepełnosprawnych, o tym, że siostry czynią „wszystko dla Jezusa przez Bolejące Serce Maryi”. A habity i welony od razu przypadły mi do gustu 😊 Tak więc Pan Bóg wykorzystał Internet, by odpowiedzieć na nurtujące mnie pytanie o moją drogę życiową. Później wiele razy wpisywałam w wyszukiwarkę hasło zakony serafickie, ale już nigdy więcej strona serafitki.pl nie pojawiła się w czołówce odpowiedzi.
Poznawałam więc na początku Siostry Serafitki przez Internet, a potem podpatrywałam je w Oświęcimiu, gdyż tak się złożyło, że znalazłam pracę w jednej z oświęcimskich szkół. Po lekcjach często zaglądałam do kościoła klasztornego Sióstr, który od razu mnie zachwycił. Tam też wszystko mi się podobało: Jezus w Najświętszym Sakramencie, który niczym słońce rozświeca półmrok panujący w kościele, cisza, skupienie modlących się sióstr.
Sam moment podjęcia ostatecznej decyzji o pozostawieniu dotychczasowego życia i wstąpieniu do klasztoru nie należał do najłatwiejszych. Nie było euforii ani żadnych fajerwerków. Z czasem jednak przyszedł pokój i radość. Prawdziwe szczęście dla mnie to świadomość, że znajduję się w miejscu, którego chce dla mnie Bóg, że robię to, co odczytuję jako Jego wolę. Jestem przekonana, że gdybym wybrała inną drogę życia, Pan też by mi błogosławił. Jednakże niezmiernie się cieszę, że od kilkunastu lat mogę żyć regułą franciszkańską jako córka Matki Bożej Bolesnej. Choć wciąż daleko mi do ideałów, jakie stawia przed nami św. Franciszek, cieszę się, że usłyszałam w sercu i mogłam odpowiedzieć na Boże wezwanie: „Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim” (Iz 43, 1).
Kilka miesięcy temu zostałam poproszona abym napisała świadectwo swojego powołania.
Znacznie lepiej piszę ikony – pomyślałam, niż teksty….ale spróbuję.
Zacznę od wiersza, który w klasie maturalnej przysłała mi moja przyjaciółka
Nie wiem, kiedy to było.
Ty wiesz to lepiej ode mnie , mój Panie.
Kiedyś w jakieś chwili nastąpiło pierwsze spotkanie
Chyba Cię nie poznałam wtedy,
przeszłam obca, daleka…
Patrzyłeś za mną długo,
i cierpliwieś na mnie czekał.
A w moim sercu coś zostało
– pamięć snu jakiegoś czy marzenia.
Nie wiedziałem wtedy, Panie,
że Ty sny w rzeczywistość zmieniasz.
Dzisiaj już wiem.
Słowami nie ogarnę, nie wyrażę przeszłości.
Każdą jej chwilę pisałeś żywymi głoskami miłości.
Podszedłeś do mnie jak królewicz jasny
z kwiatem szczęścia w dłoni.
Rzeczywistość stała się piękniejsza od baśni.
Podszedłeś do mnie w blasku cierniowej korony.
Stanąłeś przede mną ubogi, ukrzyżowany, upokorzony,
Bez słów powiedziałeś mi wszystko….
Można by w tym miejscu zacząć opisywać wydarzenia, ludzi, słowa, w których to On przychodził…
Czasem zaskakujące, porywające, patrząc po ludzku wprost niemożliwe, a czasem takie zwyczajne, codziennie jak kromka chleba.
Powołanie to spotkanie z pełnym miłości spojrzeniem Chrystusa. I to jest dla mnie najważniejsze i tym chcę się podzielić.
Lubię, gdy na mnie patrzy i lubię patrzeć na Niego. To spojrzenie ucisza, uspakaja. To spojrzenie rozumie… zna mnie przecież od zawsze.
Nie potępia, nie ocenia… wręcz przeciwnie pociąga i od środka uzdrawia.
Mijają dni, lata od tego pierwszego spotkania (w tym roku już jubileusz 25-lecia życia zakonnego) a ONO wciąż działa.
Noszę je w sercu jak najdroższy skarb.
On czule patrzy na mnie nie tylko na modlitwie, ale też wtedy, gdy pracuję, odpoczywam, spotykam się z ludźmi.
Nieustannie towarzyszy mi Jego miłujące spojrzenie. Wiem też, że On pragnie bym to doświadczenie niosła dla innych. Bym patrząc oczyma Chrystusa dawała o wiele więcej, niż tylko to co widać na zewnątrz.
Podejmując pracę nad ikoną Oblicza Jezusa najtrudniej jest dla mnie zawsze namalować oczy.
Ukryć w nich to co niewidoczne, co można zrozumieć tylko sercem, przede wszystkim by opowiadały i zapraszały do SPOTKANIA, w którym życie nabiera sensu.
Mam świadomość tego, że jestem tylko „pędzelkiem” w Jego ręku. Trwając na adoracji, kontemplując Jego spojrzenie ufam, że uzdolni mnie do podjęcia zadania.
Moja historia powołania kształtowała się od najmłodszych lat, chociaż ja nie zdawałam sobie z tego sprawy. Mieszkałam w trzypokoleniowej rodzinie: babcia z dziadkiem, moi rodzice i nas z rodzeństwem pięcioro dzieci (dwóch braci i dwie siostry – ja jestem najmłodsza). Wychowałam się w pobożnej, katolickiej rodzinie. Mama dbała o to, byśmy się modlili, rano indywidualnie, ale głośno, by mama słyszała, a wieczorem całą rodziną klękaliśmy do wspólnej modlitwy. Była to długa modlitwa, bo: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Wierzę w Boga, 10 przykazań Bożych, przykazanie miłości Boga i bliźniego, Aniele Boży, uwielbienie Boga i Matki najświętszej i zakończenie znakiem krzyża oraz 10 różańca za rodzinę. W niedzielę i święta, jak nie było autobusu, chodziliśmy pieszo do kościoła przez pola i las, niezależnie od pogody. Nikt nie mówił, ze nie pójdzie, bo się nie chce, albo, że jest za daleko (bo ok. 3km w jedną stronę).
Po tym przydługim wstępie, chcę wprowadzić Cię w moją codzienność i ważniejsze wydarzenia z mojego życia. Pamiętam z dzieciństwa, jak mama śpiewała mi piosenkę:
„ Kazała mi moja mama czarną suknię szyć, a ja sobie nie myślałam zakonnicą być. Tam w klasztorze twarde łoże, trzeba rano wstać, A ja młoda, jak jagoda, lubię długo spać”.
Mama przypomniała mi tę piosenkę, jak szłam do zakonu, potwierdzając to, co jest w piosence mówiąc: „ Dziecko, jak ty dasz radę, tam trzeba rano wstawać, a ty lubisz spać tak długo”. A ja na to: „ Jak Pan Jezus dał powołanie, to da też siły i łaskę”. Sięgając pamięcią wstecz, w wieku 7 lat topiłam się w rzece i w tej tragicznej sytuacji prosiłam Matkę Bożą, by mnie uratowała, a gdy mnie uratuje, to ja pójdę do zakonu. Czas płynął, ja dorastałam, lubiłam śpiewać, tańczyć. Ja, moja starsza siostra i koleżanka młodsza ode mnie, chodziłyśmy razem na zabawy taneczne – wszędzie było nas pełno. Nie było zabawy, żeby nas na niej nie było. Obracałyśmy się w towarzystwie młodzieży, często odwiedzali mnie koleżanki i koledzy. Dorastałam i nie pamiętałam o obietnicy złożonej Matce Bożej. Chciałam założyć rodzinę: mieć męża, dzieci, dom. Szukałam takiego chłopaka, który będzie pobożny i rozmodlony, z którym w przyszłości będę wspólnie prowadziła nasze dzieci do kościoła. W czasie wakacji chodziłam z moją siostrą i koleżanką na piesze pielgrzymki do Częstochowy, co bardzo umacniało moją wiarę. Będą na jasnej Górze zobaczyłam siostrę zakonną. Tak bardzo spodobał mi się jej strój zakonny, że zmieniłam kierunek i szłam za nią, aż zniknęła mi przy kościele Św. Krzyża. Później okazało się, że to była siostra Serafitka. Od młodych lat miałam kontakt z siostrami Serafitkami. Moja kuzynka wstąpiła do tego Zgromadzenia. Odwiedzając nas podczas urlopu opowiadała o życiu zakonnym i proponowała rekolekcje dla dziewcząt organizowane w Przemyślu, ale ja wtedy jeszcze nie myślałam o życiu zakonnym. Nie zawsze nasze drogi są drogami Bożymi, a nasze myśli, myślami Bożymi. Czas upływał, skończyłam szkołę, podjęłam pracę i jedna pielgrzymka zorganizowana z mojej parafii do Gietrzwałdu, Św. Lipki i Warszawy zmieniła całe moje dotychczasowe życie. Będąc w Warszawie na Starówce szliśmy zwiedzać katedrę i kościół Jezuitów z cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej. Na deptaku ktoś grał na akordeonie sentymentalne melodie. Był już mrok, świeciły latarnie, ludzie spacerowali, rozmawiali, śmiali się. W tle tego wieczornego życia warszawiaków, na murze kościoła dostrzegłam gazetkę powołaniową: Jezusa zarzucającego sieci na połów i słowa „Pójdź za mną”. Poczułam, że Pan Jezus mówi te słowa do mnie i że muszę je zrealizować od zaraz. Przychodziły mi myśli, jak Pan Jezus powoływał uczniów, a oni zostawiali wszystko i szli za nim. I ja czułam, że mam zrobić to samo. Nie chciałam już wracać do domu, tylko iść pod wskazany adres sióstr, który widniał na gazetce. Nie pomagały żadne argumenty mojej siostry, ani koleżanki, że jak znajdę te siostry, nie znając Warszawy, a zbliża się noc, że przecież nie przyjmą mnie tak od razu. Jedynie zaważyło to, że pracowałam i musiałam wrócić, by rozwiązać umowę o pracę. Pan mnie powoływał, a ja od razu chciałam odpowiedzieć na Jego wezwanie. Nasuwały mi się cytaty z Ewangelii: „Kto przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do Królestwa niebieskiego”. Ja tak jak św. Jan zapamiętałam godzinę i datę swojego powołania, było to: 30 października około godziny 17.00. Po powrocie do domu moje życie zmieniło się zupełnie. Przestałam chodzić na zabawy, interesować się chłopakami. Starałam się w miarę możliwości codziennie uczestniczyć we Mszy Świętej. Wszystkie trzy nawiązałyśmy bliższy kontakt z siostrami Serafitkami, chociaż w mojej rodzinnej parafii są siostry Benedyktynki Misjonarki. Jeszcze w tym roku w grudniu pojechałyśmy na rekolekcje do Przemyśla i wtedy zgłosiłam się do Zgromadzenia, prosząc o przyjęcie. Ale roztropna siostra prowincjalna mnie nie przyjęła, twierdząc, że za szybko działam, a Boże młyny mielą powoli. I jeżeli mam powołanie, to mi nie minie, a przez ten rok bardziej się utwierdzę i przygotuję, a po wakacjach mogę się zgłosić i tak też się stało. Moja koleżanka skończyła szkołę i razem wstąpiłyśmy do naszego zgromadzenia, a moja siostra 5 miesięcy później wstąpiła do zakonu klauzurowego Sióstr Benedyktynek Sakramentek od Wieczystej Adoracji. Po naszym odejściu było wielkie poruszenie w okolicy i wśród znajomych. Bo to niemożliwe, by wszystkie trzy miały powołanie i tylko czekali, która pierwsza z nas wróci. Ale nie wróciła żadna i dzięki Bogu w tym roku będzie 37 lat od wstąpienia i wszystkie trwamy. Codziennie dziękuję Bogu za dar niezasłużonego powołania i proszę o wierność i wytrwanie do końca. Pan powołuje jak chce i kiedy chce. Jeśli wzbudzi się w Tobie pragnienie służenia Bogu, nie odmawiaj, daj się porwać Panu, On jest z Tobą, jest blisko.
,,Jak się oddać Bogu, to oddać się na przepadłe " (bł. s. Sancja Szymkowiak)
Trwając w dziękczynieniu za dar życia zakonnego zostałam zaproszona do podzielenia się – napisania świadectwa. W minionym roku przeżywałam 25 lat od wstąpienia do naszego Zgromadzenia.
Pochodzę z małej miejscowości w Beskidzie Niskim, z Folusza, koło Jasła. Wychowywałam się w wielodzietnej, religijnej rodzinie. Rodzice i babcia uczyli nas zasad wiary i prowadzili do Jezusa i Maryi. Największy wpływ na moje wychowanie miała babcia, z którą najczęściej chodziłam na Eucharystię i nabożeństwa. Do dzisiaj ,,słyszę” szeptane przez nią proste, z serca płynące słowa modlitwy.
Sięgając pamięcią do lat dziecięcych przypominam sobie (miałam 6-7lat), że zapytałam kiedyś mamę: są różne zawody: kucharz-kucharka, listonosz-listonoszka, jest ksiądz i kto …? Mama odpowiedziała, że jest siostra zakonna. Ale jak ona wygląda …? Siostry wyglądają różnie: na przykład wujek Adam ma siostrę, która jest w zakonie, jak przyjedzie na urlop to ją zobaczysz. Pamiętam, że kiedyś doszło do tego spotkania i moja mama opowiedziała o moim pytaniu, a siostra Franciszka wzięła mnie na kolana i coś mi mówiła – ale co, dziś nie pamiętam. To było moje pierwsze spotkanie z siostrą zakonną.
Wraz z moim dorastaniem myślałam kim zostanę… co będę robić… czasem zastanawiałam się, jak to się „rozpoznaje powołanie do życia zakonnego” – ale szybko przychodziła myśl, to nie dla ciebie. Jeżdżąc do liceum do Jasła mijałam często na ulicy siostry, ,,oglądałam”😊 jak wyglądają, jak się modlą w kościele, … ale brakowało mi odwagi by je zaczepić i porozmawiać.
W 1993 roku podczas Pieszej Rzeszowskie Pielgrzymki do Częstochowy spotkałam w grupie św. Maksymiliana siostrę Agatę Warzocha (prowincja oświęcimska), która pielgrzymowała razem z s. Lidią?
Pamiętam szczególnie jeden wieczór: siedziałyśmy przy wspólnej kolacji, gdy jedna z dziewczyn zapytała: ,,jak to się stało, że siostry wstąpiły do klasztoru”. Siostra opowiedziała nam swoją historię powołania. Ja się wzruszyłam tym świadectwem i pomyślałam, że coś ze mną ,,nie tak”☹. Jednak zobaczyłam, że niektóre z dziewczyn też mają łzy w oczach, to znaczy, że ze mną jest – ok😊. W czasie pielgrzymowania rozmawiałam z siostrą, dzieląc się atmosferą pielgrzymowania. Przed wejściem na Jasną Górę siostra poprosiła mnie o adres, mówiąc: może do ciebie napiszę kiedyś list. …i tak się zaczęło. Listy przychodziły, a wraz z nimi zaproszenia na rekolekcje dla dziewczyn…ale dla mnie za daleko, bo Oświęcim, Hałcnów… Coraz częściej zastanawiałam się nad swoim dalszym życiem. Czy to, co czuję gdzieś głęboko w sercu to wezwanie Chrystusa? Pytałam na modlitwie: co mam zrobić, czy jeśli się zdecyduję, czy dam radę… i słyszałam w sercu: ,,Chodź, nie bój się”. Po maturze kontynuowałam naukę w Kolegium Katechetycznym w Rzeszowie, potem pracowałam jako katechetka, a Pan Jezus dalej pukał do mego serca. A ja czasem uciekałam, mówiąc: „Jezu, to chyba nie dla mnie”, aż kiedyś się poddałam ,,dobrze Jezu, ale ja chcę już na zawsze i Ty mi w tym pomóż”. Moja korespondencja z s.Agatą trwała 6 lat, bo tyle czasu zajęło mi całkowite podjęcie decyzji, by odpowiedzieć Jezusowi na ,,Pójdź za Mną”.
1 września 1999 roku przyjechałam do Przemyśla, by rozpocząć formację w naszym Zgromadzeniu. Wraz z siostrami poznawałam życie sióstr, pogłębiałam swoją modlitwę i poznawałam życie naszych Założycieli. Taką przewodniczką na drodze mego powołania stała się bł. s.Sancja, której słowa ,,jak się oddać Bogu, to się oddać na przepadłe”, są dla mnie duchowym wezwaniem. Przez jej wstawiennictwo dziękuję Bogu za wszelkie łaski i proszę Ją o wsparcie w trudnościach, a szczególnie o łaskę wierności Bogu i powołaniu. Każdego dnia staram się na nowo odpowiadać na Boże wezwanie, choć jestem słabą i grzeszną, ale On mnie umacnia. Wciąż mnie zaskakuje, okazując swoje dowody Miłości. Bóg wciąż liczy na mnie, na moją odpowiedź, tam gdzie mnie posyła.