„Tylko miłość może nas uczynić miłymi dobremu Bogu, pojmuję to tak jasno, że tylko o tę miłość zabiegam” (Św. Teresa od Dzieciątka Jezus)

Pokój i Dobro! Dziś pragnę podzielić się z całego serca drogą mojego powołania, która dla mnie osobiście, choć była dłuższą drogą ostatecznego podjęcia decyzji, to była owocną i piękną. Pochodzę z podkarpacia z małej wioski koło Jasła, dokładnie Lisów. W domu rodzinnym mieszkałam z rodzicami, dziadkami i rodzeństwem. Od najmłodszych lat widziałam rozmodlenie całej mojej rodziny, na swój sposób wpajali nam wiarę oraz zaangażowanie w życie Kościoła. Myślę, że moje powołanie zrodziło się jeszcze przed Komunią Świętą, gdy widywałam ciocię z dalszej rodziny, która jest w Zgromadzeniu Sióstr Magdalenek od Pokuty, mówiłam wtedy, że będę „zakonnicą” jak ona.
Później czas wzrastania w szkole podstawowe oraz w szkole zawodowej - ciągły czas pytania, poszukiwania dobrej drogi, częste myśli "Panie Jezu czy dla mnie szykujesz drogę życia zakonnego?". W tym czasie brałam czynny udział w życiu Kościoła trochę w scholi, KSM, ale najpiękniej wspominam czynny udział w Mszach Świętych prowadzonych w naszej parafii dla dzieci. Zgromadzone na samym przodzie przy ołtarzu, chwalą Pana śpiewem i z zapałem zasłuchane są w homilię, którą głosił nam kapłan.
Po ukończeniu szkoły zaczęłam pracować jakiś czas jako opiekunka środowiskowa wśród chorych. A przed wstąpieniem do klasztoru, kiedy tak się wzmagałam z podjęciem tej decyzji jeszcze prawie 3 lata pracowałam ostatecznie jako opiekunka do dziecka. Potem przyszedł ten "wielki czas". Podjęłam decyzję będąc na jednej z pielgrzymek Licheń-Częstochowa, bo też lubiłam pielgrzymować zwłaszcza z parafianami, z dziećmi. Często też pieszo pielgrzymowałam do Dębowca i na Jasną Górę.
Rodzicom o decyzji powiedziałam trochę wcześniej, pogodzili się z tym, uszanowali, że to moja decyzja. Mama powiedziała, że tak trochę przeczuwała i opowiedziała mi historie mojego wczesnego dzieciństwa. Skończyłam w listopadzie roczek, a w marcu zachorowałam na poszczepienne zapalenie opon mózgowych- stan był ciężki, nawet przewieźli mnie do szpitala do Krakowa. Rodzice zostawili mnie wtedy w szpitalu i jeździli się modlić o moje zdrowie, byli również w Częstochowie, kiedy wrócili przywieźli mi obrazek Matki Bożej Częstochowskiej i taki welonik potarty o Jej obraz. Pielęgniarka mi go przekazał gdyż rodzice nie mogli do mnie wejść. Podobno, że zabawki które miałam obok siebie wyrzuciłam z łóżeczka i trzymałam tylko ten obrazek. Mama ofiarowała mnie wtedy Matce Bożej. Myślę, że ta sytuacja też miała wpływ na wzrastanie w powołaniu.
Dziś, gdy w tym roku 17 lipca minie 20 lat od moich Pierwszych Ślubów, a 23 od wstąpienia do Zgromadzenia, dziękuje Dobremu Bogu, że obdarzył mnie łaską powołania, że mimo nieraz trudnych chwil, bo też mnie takie spotkały i będą spotykać chce trwać wiernie przy Nim, służyć Mu z radością tam gdzie mnie postawi. W Zgromadzeniu pełniłam wiele obowiązków, jak ja to mówię trochę z żartem, bo lubię żartować, pełniłam wiele obowiązków bez żadnych "fakultetów". Umiem wszędzie się odnaleźć i przy dzieciach, wśród chorych, w kuchni, w zakrystii, gdzie jest potrzeba i gdzie z woli Bożej przez Przełożonych pośle mnie Bóg. Siły do pracy, do posługi, zawsze będę czerpać z modlitwy i trwania przed Bogiem.
Jeśli ktoś będzie to czytał zwłaszcza z młodych ludzi, niech nie boi się Bogu opowiedzieć TAK. Pan Bóg ma wobec nas swoje plany i nie trzeba przed Nim uciekać, tylko trzeba całym sercem Mu zaufać, a On będzie działał.
Z pozdrowieniem serafickim
Pokój i Dobro, pozdrawiam i zapewniam o modlitwie wszystkich, których Pan Bóg stawia na mojej drodze życia.
S. Melania Karaś
z Prowincji rzeszowskiej